poniedziałek, 23 września 2013

O tym, że MOŻNA


Post będzie długi, ponieważ zebrałam w nim swoje doświadczenia z całej mojej edukacji na szczeblu podstawowym i średnim. Wpis raczej kieruję do osób, które jeszcze nie są na studiach. Studenci już wiedzą, że oceny nie odwzorowują naszej inteligencji oraz nie sprawiają, że dostanie się wymarzoną pracę. Jednak, aby dotrzeć na studia (a pamiętajcie, że idziemy tam teraz zazwyczaj dlatego, że chcemy mieć satysfakcję z posiadanej wiedzy, a nie po to, aby dostać pracę marzeń – chyba, że mówimy o medycynie), trzeba mieć wiedzę, której zasób u ucznia określa się w skali ocen i oceny te mają podobno odzwierciedlać mniej więcej wyniki naszych przyszłych testów: kompetencji, dojrzałości... Tak faktycznie zazwyczaj jest. Chyba, że system oceniania i znajomość podstawy programowej przez nauczycieli w danej szkole kuleje. Ale ja nie o tym. Do rzeczy:

Są osoby, którym na ocenach nie zależy, których w szkole zawsze satysfakcjonowała ocena taka jak dopuszczający czy dostateczny. I w porządku. Ale wiecie? Są osoby, którym naprawdę zależy na tym, aby mieć lepsze oceny, aby mieć większą wiedzę, jednak za żadne skarby świata nie są w stanie dowiedzieć się dlaczego im się to nie udaje. Osobiście uważam, że bycie „kujonem” nie jest ani trochę złe. Choć naturalne jest to, że ten rodzaj nazewnictwa wziął się tylko i wyłącznie z zazdrości, bo tak jak Ciebie nie obchodzi to, czy ktoś ma jedynkę na koniec z matematyki, tak kogoś innego nie powinno obchodzić to, że Ty masz piątkę. Zresztą, osoby zwane kujonami często są po prostu zdolniejsze i jeśli porównalibyśmy czas, który poświęcają one na naukę, i tak jest on krótszy niż czas osób posiadających oceny słabsze. Po prostu często „kujoni” posiadają chłonniejsze umysły i są kujonami nie z własnej winy. ;)

Dysfunkcje utrudniają naukę
Być może masz dysleksję, ale nikt tego u Ciebie wcześniej nie stwierdził? Jeśli posiadasz dysleksję, dysortografię, dysgrafię lub dyskalkulię, będzie Ci znacznie trudniej zdobywać dobre oceny. Jednak jeśli jesteś ambitny, to nie będzie to nawet dla Ciebie samego dobra wymówka. Jedna z moich przyjaciółek naprawdę dużo się uczyła, ale przychodziło jej to z trudem. Ciężko jej było walczyć z nauką angielskiego, niemieckiego, czytaniem lektur na język polski oraz pisaniem wypracowań jako osobie z dysleksją i dysortografią, ale nigdy nie uskarżała się na to. I choć trudno było jej przeskoczyć swoją dysfunkcję, kiedy poświęciła dużo czasu na naukę – były piątki. Dysfunkcje można wytrenować z wyjątkiem jednej. Dyskalkulia, która objawia się nieprawidłowym odczytywaniem cyfr, liczb i symboli matematycznych jest bardzo trudna w wypracowaniu.

Wiek i wahania hormonalne
U nastolatków nauka przychodzi trudniej. Stwierdza się, że apogeum to wiek gimnazjalny. To oczywiste, że wolisz wyjść niż ślęczeć nad książkami. I to naturalne, że Twoje myśli uciekają gdzieś do imprezy u Kaśki, na której będzie Kamil. Da się to jakoś ogarnąć. Można uczyć się dwa razy po 25 minut przez godzinę z 10-minutową przerwą. Mowa jednak o nauce tematu, a nie odrabianiu lekcji, bo ten czas należy liczyć osobno. Potem możesz wyjść na spacer z kimś i wrócić znów na godzinę do takiej nauki, jeśli będziesz mieć na tyle silnej woli. Nawet godzina dziennie bez sprawdzianu nazajutrz to lepsze niż nic, a nie czuje się, jakby cały dzień spędziło się na nauce… Poza tym pamiętaj, że nie masz obowiązku być najlepszy. Może Twoje ambicje to wcale nie jest średnia 5,0? Może wystarczy 2,5, 3,0 albo 4,0? Ponoć osoby ze średnią 3,5 w stosunku do tych z wyższą średnią najlepiej radzą sobie w życiu dorosłym i są najbardziej przedsiębiorcze. :) 

Okoliczności i potencjał
Nie ma znaczenia, do której szkoły idziesz. Jesteś zmuszony do tego, aby pójść do szkoły, która nie cieszy się dobrą sławą, ponieważ mieszkasz np. w małym mieście? Przykładem na to, że można się rozwinąć w kwestii przyswajania wiedzy bez wpływu snobistycznej kadry nauczycielskiej mogę być ja i mój brat. Byliśmy przeciętnymi dzieciakami. Fakt, nasza klasa ogólnie była dość zdolna, ale my byliśmy tymi „normalnymi” uczniami. W klasie czwartej, piątej, szóstej były czerwone paski, ale nie oszukujmy się, nie jest to wyczyn w podstawówce. Przynajmniej pamiętam, że pierwszy raz w ogóle usiadłam i zaczęłam się uczyć w piątej klasie na historię. Potem doszła jeszcze matematyka. Nic poza tym. Tak czy owak podstawówkowe oceny utrzymywały się w pierwszej klasie gimnazjum, ale kiedy na koniec roku szkolnego miałam wraz z przyjaciółką D. średnią ocen 4,73, zniechęciło mnie to. Moje koleżanki z klasy nie miały skrupułów i prosiły o podwyższanie ocen mając o wiele niższą średnią (nawet 4,5), dostawały możliwość pisania referatów, robienia projektów czy poprawiania sprawdzianów, ale ja tak nie umiałam. Jednak naprawdę zależało mi na wyróżnieniu, tym bardziej, że brakowało mi 0,02 do czerwonego paska; było to przecież pierwsze zakończenie roku w GIMNAZJUM. Po prostu bardzo chciałam. W końcu jednak postanowiłam podejść do nauczycielki przedmiotu, z którego naprawdę niewiele brakowało mi do podniesienia oceny. Była to moja wychowawczyni, nauczycielka historii. Zapytałam ją czy jest możliwość, abym mogła wykonać jakąś pracę, by z czwórki móc mieć na koniec ocenę bardzo dobrą, na co nauczycielka się nie zgodziła. D. też nie dostała takiej możliwości. Pierwszy i ostatni raz pozwoliłam sobie na takie upokorzenie i nigdy więcej nie prosiłam o nic takiego. Zgłębiając dzisiaj tajniki pedagogiki na studiach, wiem, że nauczycielka źle postąpiła, ale miała do tego prawo. To kwestia podejścia do zawodu. Dla mnie to był jednak moment zwrotny. Zniechęciłam się, bo dla mnie nie miało wtedy różnicy czy będę miała średnią 4,73 kolejny raz czy 4.0. W drugiej klasie w pierwszym semestrze miałam średnią 3,9, na koniec podciągnęłam na 4,2, bo coś mnie tknęło, że nie chcę mieć tej trójki z przodu, ale przyznam, że nie uczyłam się wiele. Dużo ściągałam od Adama. W trzeciej klasie było odrobinkę lepiej, ale moje oceny dokładnie odwzorowały przeciętne umiejętności na testach gimnazjalnych. W szkole średniej – technikum informatycznym – jednak ambicje znów się pojawiły. Nie w pierwszej klasie. Dopiero w drugiej. Od początku zaczęłam się co prawda udzielać w gazetce i tworzyć co tydzień jedną stronę na temat szkoły do lokalnej gazety gminnej wraz z przyjaciółką Na. i Adamem. Jednak dopiero w drugiej klasie oprócz gazetki dołączyłam do wolontariatu i zaczęłam znacznie więcej się uczyć. Naturalnie nie zabrakło głosów starych znajomych, że pewnie idzie mi tak dobrze, bo szkoła ma niski poziom. Tyle, że moim znajomym z gimnazjum, którzy poszli ze mną do tego technikum średnie się nie podnosiły i dalej groziło im powtarzanie klasy. No, ale cóż, to naturalne, że innych nie obchodzą nasze sukcesy. ;) Skoro mniej ich bolało myśleć w ten sposób, proszę bardzo. Niezbyt miło było to słyszeć, że mają mnie za kogoś, kto ma wyróżnienie, bo poszedł do nijakiej szkoły. Owszem, miała ona nie za ciekawą opinię, ale sama dowiedziałam się dlaczego. Tam niewielu dostawało takie oceny jak 4 i 5. I mogę z czystym sumieniem stwierdzić – to nie była wina nauczycieli. Po prostu taki rodzaj uczniów. Na maturze zawsze była tam słaba zdawalność. U mnie od drugiej klasy zaczęły się czerwone paski, Stypendium Donalda Tuska, dobrze zdana matura (lepiej od wielu licealistów, którzy pisali ją po nauce w „lepszej” szkole) i zaliczony egzamin zawodowy lepiej od wielu kolegów – wynoszących się tym jacy to z nich są wspaniali informatycy. Powiem Wam, że nigdy w życiu nie miałam żadnych korepetycji. W czwartej klasie ja i mój brat byliśmy jedynymi osobami, które miały czerwony pasek na świadectwie. Dlatego wiele zależy od tego co Was motywuje do pracy. Możecie iść do najgorszej szkoły, ale jeśli chcecie się uczyć, tak jak np. Adam możecie pójść na świetne studia i być nazywanym przez profesorów elitą uczelnianą. Lub możecie nie trafić na te wymarzone tak jak ja, ale pochwalić się tym, że o publikację Waszego licencjatowego dorobku naukowego walczy doktor. Co mnie motywuje do nauki? Ja po prostu mam satysfakcję z tych wyników.

Ambicje
Są osoby, które uczą się zawsze i mają dobre oceny. Są też takie, które nie uczą się wcale, a są najlepsze. Jednak jeśli Ty nie należysz do tych, które wprowadzają lament w stylu „O matko, nic się nie uczyłam, nic nie wiem! Wow i tak dostałam piątkę” (swoją drogą jeśli tak robisz, to wszyscy, którym zależy na ocenach chcą Cię wtedy zabić), to wiedz, że możesz wszystko wypracować. Kluczem do sukcesu jest Twoja praca. Jeśli jesteś jak moja przyjaciółka, która ucząc się godzinami i tak nie zawsze miała piątkę, musisz uczyć się dwa razy tyle na trzy-cztery dni, a nie dzień przed sprawdzianem (dzięki temu fakty lepiej się poukładają). Najlepiej umieć wszystko na dwa dni przed testem, a dzień przed tylko utrwalać i powtarzać. Tak wypracowałam matematykę i z trójki wyciągnęłam się na piątkę. Pod koniec drugiej klasy mój wynik z próbnej matury z matematyki wynosił… 26%. Ostatecznie zdałam ją na 72%. W jakieś 1,5 roku (przypominam, że technika są 4-letnie) podciągnęłam się o niebo w… ponoć nijakiej szkole. Zatem chcieć, to móc. Nie mam np. głowy Adama do przedmiotów ścisłych. On uczył się szybko. To co on opanowywał w godzinę, ja ogarniałam w trzy. Kiedy patrzę na jego dzisiejsze materiały, to czego on uczy się w jeden wieczór, ja bym musiała uczyć się chyba… w miesiąc. Zatem każdy ma inne możliwości i do tych możliwości powinien dostosować czas nauki. Mnie np. z języka polskiego wystarczyło przeczytać lekturę i słuchać na lekcji. Ale biologii już musiałam się uczyć. Adam zapamiętywał matematykę na zajęciach, ale do polskiego musiał przysiąść. Mnie nauka dwustu słówek z angielskiego zajmowała pół godziny, Adamowi kilka godzin. Zatem PLANUJ swoją naukę jeśli CHCESZ mieć dobre oceny. Sam znasz najlepiej swoje możliwości. Ja właśnie tak robiłam. Wbrew pozorom osoba, która się uczy nie musi nie mieć czasu dla przyjaciół. Możesz uczyć się codziennie – poza odrabianiem lekcji. Zawsze co najmniej na trzy dni przed ucz się na sprawdzian – notuj dokładnie kiedy masz wziąć się za jaką naukę, zapisuj ilość materiału. Uczciwa godzina dziennie (bez zaglądania na bloga, fb, z wyciszonym telefonem) to nie jest dużo. Niecodziennie masz sprawdziany, ale codziennie możesz się uczyć. To wiele w Twoim życiu szkolnym zmieni. Naturalnie są osoby, które będą musiały robić to dłużej. Będzie też wielu, dla których jest to niemożliwe do osiągnięcia. Pamiętaj, że ucząc się codziennie, ćwiczysz pamięć i z czasem będziesz uczyć się szybciej. Mnie już dzisiaj nie przeraża nauczenie się materiału z dziesięciu stron A4 w dwie godziny. I Ciebie też kiedyś nie będzie. A jeśli już nie przeraża – gratuluję i zazdroszczę.

Braki
„Za cholerę nie zrozumiem tej chemii!” – brzmi znajomo? Jednak dzieje się tak, bo nie ma się podstaw. Aby np. graficznie przedstawić dysocjacje musisz umieć wartościowości pierwiastków. Wielu ludzi uważa, że nie rozumie, a tak naprawdę po prostu nie chciało im się nauczyć podstaw, bez których nie ruszy się dalej. Aby zrozumieć, trzeba mieć do tego bazę. To normalne, że nie obliczysz nawet pola prostokąta, jeśli nie wiesz jaki jest na niego wzór i co on oznacza. Nie mów więc, że to nauczyciel jest głupi skoro nie wykonałeś jego poleceń. ;)

Kiedy umiesz?
Wielu mówi „A przecież tyle czasu się uczyłem!”, kiedy nie jest zadowolony z oceny. Szczerze? Kiedy ja się uczyłam, zawsze wiedziałam, czy nauczyłam się na piątkę. Podstawówka, gimnazjum i liceum to nie są studia. Nauczyciel musi powiedzieć co będzie na sprawdzianie - dokładnie. Musisz zatem nauczyć się wszystkiego co było na lekcji, co masz w notatkach i co jest na ten temat w podręczniku. Niektórzy nie umieją uczyć się z maszynopisu – warto robić więc z tekstu podręcznikowego skrócone ręczne notatki – ja ten sposób odkryłam będąc w piątej klasie, kiedy usiadłam do nauki historii i nie wiedziałam jak się za tę ilość tekstu książkowego zabrać… Musisz umieć powtórzyć materiał NA GŁOS, jeśli masz odpowiadać. Dla niektórych nie ma to znaczenia, ale wiele osób kilka razy przeczyta notatki z lekcji i uważa, że się uczyło. Nie dla każdego czytanie jest uczeniem. Nie każdy ma też fotograficzną pamięć. Kiedy uczysz się na sprawdzian, musisz umieć w myśli powtórzyć wszystkie fakty. Kiedy uczysz się do odpowiedzi ustnej, musisz umieć to powtórzyć na głos. Ja np. na egzamin pisemny uczę się kilka razy krócej niż wtedy kiedy muszę odpowiadać, bo trudniej mi zebrać myśli, kiedy muszę dodatkowo mówić. I podstawa: nigdy nie ucz się na pamięć. Staraj się kojarzyć, myśleć logicznie, a wiedza zostanie na dłużej.

Nie jest wymówką to, że kończy się lekcje o 17:00; że ma się zajęcia pozalekcyjne lub korepetycje. Twoja pierwsza wymówka świadczy o tym, że nie chcesz. :) I masz prawo – nikt nie każe Ci chcieć. Chyba, że rodzice mają w zwyczaju karać za złe oceny. Mnie jednak mama zawsze mówiła, że uczę się dla siebie. Nigdy nie wymagała ode mnie bycia najlepszą, nie porównywała do innych mówiąc „dlaczego masz tylko trójkę, kiedy Magda dostała piątkę?”. Dla niej najważniejsze było to, abym zdała z klasy do klasy. I wiecie? Fakt, nie miałam większych problemów z nauką, ale dzięki temu, że mama pozwalała mi np. nie pójść do szkoły kiedy nie chciało mi się nauczyć na sprawdzian, miałam więcej motywacji do tego, aby potem nauczyć się jeszcze lepiej. Jednak zasada była taka, że jeśli nie idę dzisiaj, to w następnym terminie muszę napisać sprawdzian na pozytywną ocenę.

Dzielę się tym z Wami, ponieważ uważam, że posiadanie wiedzy jest fajne. Chciałam w ten sposób zmotywować te osoby, które gdzieś tam w głębi duszy myślą sobie, że chciałyby, bo stać je na więcej. Swego czasu byłam przeciętniakiem. Dziś może nie osiągnęłam jeszcze tego co bym chciała, ale jakieś małe osobiste sukcesy są, którymi nie każdy może się pochwalić.

Powiecie mi czy macie jakieś swoje patenty na to jak efektywnie się uczyć?
________________________________

Miej swoje sposoby na mniejsze lub większe sukcesy

Jeśli chcesz,
polub na Facebook'u

152 komentarze:

  1. Według mnie najlepiej jest uczyć się o konkretnie wyznaczonych sobie godzinach. Pamiętam, że u mnie była to 18, czasem 21. Podobnie jak u Ciebie efekty też zawsze przynosiły powtórki, choć w sumie robiłam je tylko w autobusie, ale to dzięki nim właśnie utrwalałam sobie sporą część materiału. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli dla Ciebie takie powtórki tylko w autobusie były wystarczające, to super. :) Ja niewiele już przed lekcjami mogłam zdziałać. Chociaż w szkole średniej musiałam nauczyć sie chłonąć wiedzę z kilkunastu tematów w ciagu dwóch godzin, bo nauczyciel zapowiadał klasówki właśnie na dwie godziny przed, kiedy mieliśmy z nim trzy lekcje pod rząd.

      Usuń
  2. Ja zawsze uwielbiałam się uczyć - nie każdemu nastolatkowi woda sodowa do głowy uderza. Ogólnie okres dojrzewania jest przereklamowany, chyba, że to ode mnie zależy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie chodzi o wodę sodową typu "jaki to teraz jestem dorosły i nikt nie będzie mi mówił co mam robić", a o zwyczajny rozwój człowieka i wpływ tego co się dookoła niego dzieje. Nie każdy radzi sobie dobrze z tym co dzieje się z nim w czasie dojrzewania i czasem zdaje sobie z tego sprawę dopiero jako dorosły. Dla niektórych okres ten nie będzie się różnił niczym. Ale jednak określenie "gimbaza" skądś się wzięło. Ja przyznaję - w drugiej i w trzeciej klasie gimnazjum naprawdę nie chciało mi się robić nic. Przychodziłam ze szkoły, zjadałam obiad, odrabiałam to co było zadane, szłam spać do godz. 19:00-20:00 i potem co nieco poczytałam, aby dostać chociaż tę trójkę czy czwórkę. Dlatego z perspektywy czasu widzę, że naprawdę nie trzeba być najlepszym, kiedy się tego nie chce. Nic na siłę. Ale w szkole średniej chciałam i poprawiłam się. :) W gimnazjum byłam zniechęcona, właśnie tym co miało miejsce w pierwszej klasie. Nie zależało mi i nie nazwałabym wodą sodową tego, że moja średnia spadła o niecały jeden stopień, bo nic innego w moim życiu nie uległo zmianie. :)

      Usuń
  3. w twojej notce jest masa prawdy!
    i sama jako mgr pedagogiki sama widzę, jak teraz młodzież podchodzi do nauki i jak się uczy.
    i w 100% masz rację :)

    // och - racja! <3 i do lasu się wybiorę w wzdłuż ścieżki ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś myslałam o tym "jak można nie umieć się uczyć"? Ale wiele osób naprawdę nie wie jak to robić. Przekonałam się o tym kiedy pomagałam niektórym w przygotowaniach do matury czy innych egzaminów. Może właśnie w klasach 1-3 nauczyciele powinni się skupić na tym, aby dziecko nauczyło się uczyć...

      Usuń
  4. a dla mnie najważniejsze są notatki, wyrobiłam sobie taki nawyk w gimnazjum, do każdego sprawdzianu, kartkówki czy innej formy sprawdzenia wiedzy robię notatki i tym samym mam 50% wiedzy przyswojonej, później powtarzanie, czytanie podręcznika i jestem pewna, że zaliczę :)
    nienawidzę, gdy ktoś jęczy 'że nic nie umiał, a dostał 5', zwłaszcza jeżeli znam (choć trochę) jego/jej możliwości. Miałam taką znajomą, nie rozmawiałam z nią przed sprawdzianami, ponieważ później denerwowałam się, że to ja się wcale nie uczyłam. Po prostu ja wiem swoje, ona swoje.
    Podobnie nie podoba mi się zachowanie ludzi, z którymi się zetknęłam, a mieli oni dysfunkcje, która była wymówką na wszystko. O zgrozo, kiedyś tego nie było i jakoś dzieciaki potrafiły ładnie pisać! Bo nie mówię tu o dysortografii,dyskalkulii można mieć z tym problemy, jednak dysgrafii mówię stanowcze nie! Jeśli ktoś chce, potrafi czytelnie pisać :)
    a co do 'rangi' szkół, pierwszą klasę LO rozpoczęłam w liceum o bardzo kiepskiej opinii, do dzisiaj nie wiem dlaczego została tak ochrzczona, dla mnie ten rok był najlepszym rokiem szkolnym w mojej edukacyjnej drodze, zarówno nauczycieli jak i innych uczniów wspominam z ogromną sympatią, czego nie mogę powiedzieć o szkole, do której uczęszczam obecnie, a ponoć jest jedną z tych 'lepszych'

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co? Mnie się wydaje, że dysleksje musiały być, tyle że dzisiaj większość uczniów udaje na badaniach, aby było im łatwiej albo badania te są źle przeprowadzane. W ogóle jeszcze parę lat temu mieć dysfunkcję oznaczało powód do wstydu... Zanim te dysfunkcje zostały nazwane, dla tych osób przeznaczone były często ośle ławki. Uczniowie musieli sobie radzić. Dzisiaj okzało się, że być dys- jest wygodne dla osób, które takie nie są. Znam przypadki uczniów, którzy nie mają problemów, ale orzeczenie mogło im pomóc, zatem się o nie postarali. Wydłuża się im czas testów, czyta instrukcje na głos itp. Nie powiem, żeby nie było to potrzebne dla osób doktnietych tą przypadłością. Może coś w tym jest, że dysfunkcje pogłebiają się w zależności od rozwoju cywilizacji, ale nie wierzę, że w jednej klasie większość osób ma jakąś dys-. Faktem jest, że dziś musimy pochłaniać więcej wiedzy niż dzieciaki kiedyś. To sprawia, że osobom, które faktycznie mają dysleksje itp. jest znacznie cieżej niż naszym rodzicom i dziadkom. Ale nie mówmy o połowie uczniów, a teraz faktycznie tyle osób ma orzeczenia. Dysgrafia często jest sprzężona z dysleksją i dyskalkulią. Jesli ktoś ma zaburzenia postrzegania znaków graficznych, to będzie miał też problem z ich pisaniem. Ale posiadanie dysgrafii samej w sobie też mi podejrzanie wygląda, więc zgodzę się tutaj z Tobą... Po prostu pojawia się wygodnictwo...

      Usuń
    2. tak to jest jak komentuje pod wpływem emocji ;)

      chodziło mi o to, że orzeczenie o dysfunkcji czasami jest wskazane, wręcz potrzebne, ponieważ faktycznie ułatwia to życie ludziom, którzy faktycznie mają tego typu problemy.
      niestety ja jestem doświadczona głównie ze względu na wygodnictwo. Wielu moich znajomych przyznaje się do tego i właśnie to mnie denerwuje. Z samego faktu kłamstwa. Smutne, a jakże prawdziwe

      Usuń
    3. Przyznam, że nigdy mnie ten fakt nie denerwował, że ktoś chce sobie ułatwić życie, ale drażni mnie fakt, że podobno wykwalifikowani ludzie dają się nabrać na te oszustwa. Może to jednak denerwować osoby, które mają wtedy poczucie niesprawiedliwości i to także rozumiem. :)

      Usuń
  5. Najłatwiej jest mi się uczyć przy muzyce. :D Niektórym ona przeszkadza, a mi wręcz przeciwnie - pomaga się skupić. Szybko zapamiętuję kiedy mam coś pozakreślane na kolorowo i dodatkowo czytam coś na głos lub przepisuję. :) Rano najszybciej zapamiętuję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie właśnie muzyka przeszkadza, bo jestem słuchowcem i wtedy chłonę nie to, co powinnam. Kolory mi nie pomagają, ale czytanie na głos owszem. :)

      Usuń
    2. Ja lubię np. masła do ciała. :) Ale takie opakowania nie przeszkadzają mi. Jeśli tylko balsam jest dobry, to może być nawet w tubce czy w buteleczce. ;)
      _____________________
      A co do nauki.. Zależy też czego się uczę i zależy jaka muzyka. :P

      Usuń
    3. Przyznam, że ja żadnego masła nigdy nie używałam. Lubię tak w ogóle kremy. Jakoś balsamy zawsze słabiej na mnie działały, bo mam naprawdę bardzo suchą skórę.
      ______________
      Mnie każdy dźwięk przy nauce rozprasza. Muszę mieć absolutną ciszę. :)

      Usuń
    4. Wypróbuj masło do ciała z Farmony albo Neutrogeny. :D Ja też nie lubię jak resztki kosmetyku zostają w buteleczce. Tubkę ewentualnie można przeciąć i wydobyć zawartość. :D
      ___________________
      U mnie to działa odwrotnie, gdy jest cisza to momentalnie uciekam myślami gdzie indziej. :D A jak jest muzyka, to jest ok. :D

      Usuń
    5. Jeśli będę musiała zmienić mój obecny kosmetyk, to sięgnę po nie, dzięki za informację. :) Na razie używam klonowego kremu do bardzo suchej skóry od Garniera. Już chyba od dwóch lat go nie zmieniam i jest naprawdę super.
      ________
      Słyszałam od znajomych, że miewają podobnie. :) Dla mnie to niewyobrażalne.

      Usuń
    6. Skoro kosmetyk jest sprawdzony, to najlepiej przy nim zostać. Niektóre uczulają i można narobić sobie problemów. :D
      _______________
      Każdy ma swój sposób na zapamiętywanie. :)

      Usuń
    7. To prawda, naturalne kosmetyki są raczej dobre.. Chociaż wyjątki się zdarzają. :D

      Usuń
    8. Zawsze znajdzie się ktoś, kto coś koncertowo spieprzy. ;)

      Usuń
    9. Trafnie to ujęłaś. :)

      Usuń
    10. Patrzyłam na tą oliwkę bardziej pod kątem ogólnej poprawy krążenia i stanu skóry. :)
      Oliwki do masażu są dobre, bo jestem tego zdania, że podczas regularnego masażu skóry można uzyskać najlepszy efekt.
      A co do produktów antycelulitowych.. Może coś w tym jest, ale potrzeba dużo cierpliwości. :P

      Usuń
  6. Widzisz, Ty chociaż używałaś jakiejś termoochrony, ja się o niej dowiedziałam niedawno bo z włosami, prócz mycia i stosowania odżywki, nie robię nic ;) raz od wielkiego dzwona zakręcę końce na papilocie, ale nawet wtedy nie używam żadnych utrwalaczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz? Swego czasu panicznie bałam się prostownic. Bałam się, że to doprowadzi włosy do ruiny. Ale naktnęłam się na informację o tej termoochronie. Jednak jak już się zacznie używać tego urządzenia - wciąga tym bardziej, że moje włosy sie kręcą, ale nie tak estetycznie jakbym chciała, a gdzieś od połowy głowy co daje efekt garnka. :D Przez rok używałam prostownicy, ale od połowy lipca do dzisiaj zrobiłam sobie przerwę. Były wakacje, upał dodatkowo sprzyjał temu, aby włosy wiązać, zatem nie męczyłam ich. Nie były zniszczone, ale i tak widzę, że są teraz w jeszcze lepszej kondycji. Jednak kiedy ja prostuję, muszę używac mocnego lakieru, bo po dwóch godzinach włosy wracają do swojej naturalnej postaci. Loki, wykonane lokówką czy papilotami utrzymują się bardzo długo, ale proste nie chcą być. :)

      Usuń
  7. w poście jest wiele prawdy :)
    ja właśnie zaczynam gimnazjum i szczerze powiedziawszy trochę się obawiam czy sobie poradzę z ilością materiału, ale jak to określiłaś ja zawsze byłam "kujonem", chociaż nigdy tego nie chciałam, ja nie wkuwałam i nie robię tak, po prostu to wiem, tak już mam, po prostu wystarczy mi, ze raz coś przeczytam, wystarczy, że posłucham nauczycielki na lekcji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie o tej zbyt ogólnej definicji słowa "kujon" pisałam. Prawie się nie uczysz, a masz dobre stopnie. To super. :) Na pewno dasz radę. Masz właśnie to szczęście, że szybko chłoniesz. Choć nauka w gimnazjum i w podstawówce nieco sie różni na pewno utrzymasz swój poziom, jak będziesz chciała.

      Usuń
  8. Ja też zawsze miałam sposób na robienie notatek sobie jeszcze raz w domu, w innym przypadku za nic nie umiałam się nauczyć, tylko i wyłączenie pisząc sobie notatkę. Pracochłonne ale działało. Fajny post. Jednak masz rację, bardziej do osób przed studiami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to prawda, że to było bardziej pracochłonne, ale za to człowiek miał już opanowane 50% wiedzy dzięki temu, że tworzył te notatki. Na studiach to już zupełnie inna bajka. Człowiek uczy się zupełnie inaczej, wykładowcy nie zawsze mówią o wszystkich zagadnieniach itp. Często ocenianie jest mniej sprawiedliwe. Nauka bywa tam bardziej nieobliczalna.

      Usuń
  9. Ja też jestem po technikum informatycznym i Ci powiem, że o wiele szybciej uczę się czytając materiał na komputerze. Po prostu w mózgu mam zakodowane, że wszystko co napisane w kompie jest pozytywne (pozytywny bodziec - rozmowy na gadu gadu są też w tej samej formie pisemnej na komp.). Najgorzej mam jak muszę otworzyć zeszyt, masakra. Nauka z zeszytu nie jest trudniejsza ale tekst pisany ręcznie wydawał mi się jakoś nieprzyjemny i rezygnowałam. Pewnie dlatego, że szkoły nie lubiłam i zeszyt źle mi się kojarzył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może tak. :) Znam wiele osób, dla których np. nie ma znaczenia czy uczą się z maszynopisu czy z rękopisu. Nie słyszałam wcześniej, żeby ktoś nie doceniał ręcznych notatek, ale jak widać można. :) Dla mnie jednak rękopis jest jakiś taki... bardziej żywy. :D Jeśli wiesz co mam na myśli.

      Usuń
  10. najbardziej mnie wkurzał klucz odpowiedzi na języku polskim :O i ocena za to, żeby w niego trafić. Gdzie kreatywność, rozwój, cokolwiek ?:O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda... Powiem tak: z jednej strony nie dziwię się, że do matury zawitało sprawdzanie umiejętności rozumienia tekstu, bo u młodzieży jest z tym coraz gorzej. Jednak tym samym uważam, że klucz powinien być bardziej elastyczny (choć wiem, że nie do końca jest tak, że zupełnie nie ulega on zmianie podczas sprawdzania matur). Jeśli zaś chodzi o wypracowanie, tutaj po prostu poziom jest zastaraszająco niski... 250 słów, które można napisać na podstawie podanego fragmentu bez znajomości lektury i i tak się zdaje...? Sądzę, że powinno być może nieco mniej sztywnych pytań na maturze w pierwszej części, ale powinien być wymóg pisania znacznie dłuższych prac obnażających zarówno wiedzę jak i ewentualną niewiedzę ucznia. Przecież to jest egzamin dojrzałości, a nie zwykły sprawdzian. Nie oszukujmy się, niektorzy nie potrafia nawet wyeksplikować dobrze tematu. Moim zdaniem powinno się liczyć z tym, że jeśli jakiś wątek z tematu się pominie, straci się punkty, i słusznie. Jeśli ktoś popelnia taki błąd rzeczowy pisząc, że Izabela Łęcka była siostrą Wokulskiego, no to jak ocenić to tylko jako 0 pkt? Przecież to wymaga większych konsekwencji. Teraz jest tak, że ktoś nie przeczytał lektury, napisze głupotę i tym samym nie wpływa to na ostateczną notę. Pisząc wiecej można tylko zyskać. Po prostu powinno się więcej wymagać, choć zgadzam się, że sztywny klucz nie jest dobrym pomysłem. Powinno się te prace sprawdzać nieco bardziej subiektywnie. Ale też odejmować punkty za brak wiedzy.

      Usuń
  11. Też znam paru ludzi, którzy mimo że uczą się bardzo dużo, ocen nie mają najlepszych. I to jest strasznie demotywujące.
    W pierwszej klasie gimnazjum też brakło mi jednej oceny do paska. Mimo że również zapytałam nauczycielkę, czy mogłabym cokolwiek zrobić, by podnieść stopień, ta się nie zgodziła. Jednak ta 'porażka' o dziwo nie zniechęciła mnie do nauki a tylko zmotywowała i od tej pory przez całe gimnazjum uczyłam się bardzo pilnie. Niestety mimo to egzamin gimnazjalny nie poszedł mi tak dobrze, jak bym chciała, co nieco mnie załamało. Mimo że poszłam niby do jednego z najlepszych liceów w pobliskim mieście, jakoś nie przywiązywałam tam wielkiej wagi do nauki, a już na pewno nie w 3 klasie. Stwierdziłam, że tak samo jak testu po gimnazjum matury nie zdam z zadowalającym mnie wynikiem, więc bezsensowne będzie pilne uczenie się, jeśli nic ono nie wniesie, także sporo rzeczy olałam. Mimo to maturę zdałam wg mnie całkiem dobrze, dlatego nie rozumiem takiego rozwoju sprawy.
    Ja mimo że zawsze chciałam uczyć się z 2 dni przed sprawdzianem jakoś nigdy nie potrafiłam się do tego zmotywować i zawsze robiłam wszystko na ostatnią chwilę. Dlatego trochę się boję, patrząc na moją 'systematyczność', co będzie na studiach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, każdego z nas może zdemotywować co innego. U Ciebie to właśnie był wynik testów.
      No to już kwestia silnej woli. Wszystko zależy tylko od nas. Mnie też czasem zdarzyło się zostawić coś na ostatnią chwilę. Nieraz plan się nie udał, bo choć człowiek zaplanował sobie dzisiaj naukę na dwa dni przed sprawdzianem, to ktoś dorzucił na jutro kartkówkę i materiał na sprawdzian lub jego większość zostawała na dzień przed... :) Ale zasadniczo się starałam, żeby te plany były realizowane.

      Usuń
  12. Kurcze, chciałbym się odnieść do większości tego co napisałaś ... ale nie będę tego robił bo w sumie zgadzam się z prawie wszystkim :)

    Ja niestety nie potrafię się uczyć - mam zbyt wiele bardzo atrakcyjnych myśli w głowie by móc się skupić na nauce. Na szczęście jednak urodziłem się ze zdolnością zapamiętywania wszystkiego na lekcjach/wykładach. (pomijając matematykę) Więc nie potrzebuję aż tak "kujonić" - choć czasem jednak się zmuszam. Wszystkie te moje braki wynikające z nieuczenia się i nie siedzenia nad książkami potrafię uzupełnić i nadrobić "wiedzą ogólną o świecie" którą czerpię z życia codziennego. Interesuje się wieloma rzeczami więc wyciągam z tego różnorodne informacje, które w połączeniu dają dość spory zakres wiedzy, którą można wykorzystać później w szkole. A gdy już wszystkie moje argumenty są zbyt słabe wykorzystuję naszą polską zdolność do kombinowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kombinowaniu nigdy nie byłam dobra. Albo coś wiem, albo nic nie mówię, aby nie obnażyć braku tej wiedzy, bo to może czasem pogrążyć. Jeśli masz tak chłonny umysł, że zapamietywałeś z lekcji daty, nazwiska, trudne pojęcia to naprawdę bardzo Ci zazdroszczę. :)

      Usuń
  13. Też próbowałam nie grać na kodach, ale doprowadzało mnie to do szału i koniec końców, zawsze wpisywałam magiczny kod na forsę ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu grając w SIMS u koleżanki, faktycznie wbijała ona kody, ale żeby móc nam od razu pokazać jakie ta gra ma możliwości, bo na początku może nie porywać. To było wiele lat temu, jeszcze byłam w podstawówce. :)

      Usuń
  14. wow, ale żeś się rozpisała! tyle mądrości, a dla mnie za późno, szkołę mam już za sobą - na studiach 'projektowanie wnętrz' nie za bardzo przydaje mi się umiejętność kucia ;)
    ja zawsze miałam średnią powyżej 4 i rzeczywiście jestem mniej przediębiorcza od moich niby mniej zdolnych znajomych.

    Snape 4ever! na ZAWSZE! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie jednak trzeba przyswajać więdze w ten najmniej atrakcyjny sposób czyli poprzez wertowanie naukowych ksiażek. ;/ Zazdroszczę, bo też wolę przyswajać ją w taki dużo bardziej przyjemny sposób, w jaki wymagają tego Twoje studia. :)

      Usuń
  15. Ja też zazdroszczę tym, którzy zapamietują prawie wszystko. Pamiętam jak w pierwszej klasie gimnazjum mój brat Adam poszedł do odpowiedzi jako pierwszy na biologii... Nikt sie tego nie spodziewał, że tak szybko nauczycielka zacznie pytać. Prawie nikt nic nie umiał. Wiedziałam, że Adam też się nie uczył, a on wyklepał całą budowę komórki roślinnej z dokładnym przeznaczeniem każdej jej części. Fakt, namiastki tematu były w podstawówce, ale bez przesady... Teraz to żaden wyczyn, ale wtedy dla takiego dzieciaka?
    Tak, materiał zaraz po lekcji łatwiej przyswoić i zajmowało to mniej czasu, a potem na sprawdzian tylko trzeba było powtórzać. I też kiedy uczyłam sie dość systematycznie nigdy nie miałam problemu z tym, że nie mogę wyjść z kimś na spacer, na imprezę, bo nie byłam zawalona nauką. Nawet jak był mega sprawdzian na drugi dzień, to przerwa zawsze była możliwa do zrobienia.

    OdpowiedzUsuń
  16. Post postaram się przecyztać w tym tygodniu. ;)

    Ja w obecnej bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja niestety mam coraz większe problemy ze skupieniem, zapamiętywaniem materiału z lekcji i nie wiem czym to jest spowodowane ale się cofam, mój mózg coraz gorzej funkcjonuje i to mnie załamuje.. Mimo wszystko, staram się teraz zapamiętać jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja tam nigdy się nie uczyłam, nauka sama mi do głowy wchodzi ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwa szczęściara z Ciebie, że nie wiesz co my musimy przechodzić. ;)

      Usuń
    2. A chciałabym kiedyś zobaczyć, jak to jest zakuwać po nocach ;D

      Usuń
    3. Jeśli o mnie chodzi to czasem uczę się w nocy, ale tylko dlatego, że jestem sową i mam przestawiony tryb dobowy. Nigdy nie zdarzyło mi się zarywać nocy "bo inaczej nie zdążę". :)

      Usuń
    4. To nie dla mnie, ja wolę spać ;P Tak się miałam uczyć do prezentacji na maturę z polskiego. Pomyślałam sobie, że pouczę się przed snem, bo wcześniej było wiele ciekawszych rzeczy do zrobienia. Przed snem stwierdziłam, że mi się nie chce i idę spać. Także tego... moja matura ustna z polskiego była wielką improwizacją ;D Ale łatwy temat miałam (: To się czyta dzisiaj – młodzi pisarze, modne książki. Omów na przykładzie dwóch, trzech twórców spoza szkolnego kanonu. Podaj przyczyny popularności niektórych autorów i książek.) i tak się rozgadałam, że babka mnie upomniała, abym się powoli do końca zbierała, bo mi się czas kończy ;D

      Usuń
    5. Ja zaś do matury się uczyłam, ale przez całe cztery lata, bo użyłam sześciu lektur szkolnych i tylko jednej spoza kanonu szkolnego. Nie pisałam swojej prezentacji tylko uczyłam się o tym mówić tak jak wszystko pamiętam z lekcji itp. Jednak ja do odpowiedzi ustnych muszę sie uczyć, bo nie jestem dobra w mówieniu i łatwo mi się rozkojarzyć. U nas po 15, maksymalnie 17 minutach mogli urwać wypowiedź, bo to oznacza, że się nie przygotowało dobrze. Wtedy można było stracić punkty np. za brak zakończenia.

      Usuń
    6. U nas to wypowiedź musiała trwać maksymalnie 15 minut.

      Usuń
    7. U nas też, ale nikt nikomu nie przerywał, że koniec czasu się zbliża, żeby nie rozpraszać oraz aby sprawdzić czy uczeń się dobrze przygotował. Trzeba było samemu o tym wiedzieć, ile czasu minęło. Jednak wiadomo, nerwy itp. sprawiały, że niektóre osoby mówiły za długo lub za krótko. Do dwóch minut w jedną i drugą stronę dla naszej komisji było dopuszczalne.

      Usuń
    8. Aaa. Chyba, że tak :)

      Usuń
  19. Zawsze w czasie intensywnej nauki odcinam się od laptopa, żeby mnie nie kusiło zaglądać na różne strony. Masz rację, że warto jest znać swoje możliwości, a nauka w ostatniej chwili mało co daje - jeśli ktoś próbuje w ostatnim dniu przed egazminem nauczyć się całego materiału to nic nie będzie pamiętać. U mnie na studiach osoby uczące się są dalej nazywane kujonami, bo spora część osób woli polegać na ściągach i szczęściu w ściąganiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie na studiach też umiejętności i wiedza były źle postrzegane zwłaszcza przez drugą grupę. Byliśmy ironicznie nazywani "elYtą intelektualną". Tak się jakoś stało, że w mojej grupie były osoby ambitniejsze, ale cóż... Ja jako osoba dorosła, wybierając się na studia z własnej, nieprzymuszonej woli poszłam się tam UCZYĆ.

      Usuń
  20. Wiek i wahania hormonalne mnie zainteresowały.. Ostatnio w ogóle nie moge sie skupic.. wole rozmawiac z "kolega" itd itd i przez to (3 gim) olewam wszystko.. nie moge, nie potrafie zaczac sie tak uczyc.. ld juz mam 2,3 itd :D

    sali-pno.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam ten czas. Miałam dokładnie to samo. Robiłam do szkoły tylko to co trzeba (czyli odrabianie lekcji), a jakąś pobieżną naukę na sprawdziany zostawiałam na ostatnią chwilę. Zatem albo musisz się przemóc jeśli chcesz, albo może za jakiś czas - za rok, dwa będzie lepiej. Takiej gwarancji nie ma. Ale skoro mówisz, że to od czasu gimnazjum, więc może właśnie Ci to minie tak jak i mnie.

      Usuń
  21. Tak, wiem ale przyzwyczajenie na początku zrobi swoje. Bo widywaliśmy się codziennie, później co dwa-trzy dni a teraz tydzień i to jak dobrze pójdzie. Ale sądzę, że to kwestia czasu aż się przyzwyczaimy. :) i oby do czerwca a później ja kończę szkołę i jakoś to będzie.
    Co do nauki to nie sądzę. Mam tak od ostatniej klasy gimnazjum. Wtedy trochę opuściłam się w nauce a chłopaka wtedy nie znałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno sie przyzwyczaicie. Zawsze też jest łątwiej kiedy jest szkoła, są studia i znajomi. Gorzej jak np. są wakacje, znajomi sie porozjeżdżają i trzeba się rozstać. Wtedy czasem nie ma co ze sobą zrobić.
      Rozumiem. Czyli jest jakiś inny powód.

      Usuń
  22. U mnie w gimnazjum każdy chciał mieć jak najlepsze oceny i każdy dążył żeby być najlepszym i to wcale nie było dobre bo wszyscy ze sobą rywalizaowali.Teraz jestem w technikum i tu jest wgl inne życie każdy chce tylko zdać ja natomiast mam troche większe ambicje i wcale się z tym źle nie czuje ;D

    bardzo fajnie tu u Cb obserwuje ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, taka niezdrowa rywalizacja jest niefajna... Dlatego napisałam właśnie, że nikt nie powinien oglądać się na czyjeś oceny. :)

      Usuń
  23. Mi do nauki wystarcza ambicja, która gna mnie aż za bardzo do przodu, bo jestem kłębkiem nerwów przez to :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, tylko nie to. Nie jest dobrze popadać w skrajności. :)

      Usuń
  24. Czasami tęskne za studiami i chciałabym cofnąć czas

    ***

    urodziny mam 8.10, a praktyki są bezpłatnę i boje się, że po nich moja przełożona mnie oszuka i nie zatrudni tak jak to powiedziała przed ich zaczęciem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za szkołą i za studiami zazwyczaj się tęskni. :)
      Sama mam za sobą oszustwo i to osoby, która podpisała ze mną umowę o pracę, więc niby nie miałam się czego bać. Ale miejmy nadzieję, że u Ciebie będzie dobrze. Musisz udawać, że jest ładnie, pięknie, uśmiechać się, aby wiedziała, że jesteś osobą, która wprowadza dobry nastrój. Ale dlaczego sądzisz, że Cię nie zatrudni? Słyszałaś coś o niej, jakieś pogłoski, plotki?

      Usuń
  25. Na sprawę 'kujonów' patrzę trochę inaczej. W klasie miałam kolegę, no, idealnego - przedstawienia, recytacje, sprawdziany i same szóstki w dzienniku z polskiego. Humanista pełną gębą, wychowawczyni go kochała, najchętniej dawałaby mu 6 za samo przyjście na zajęcia. I dla porównania ja - wieczna nienawiść za imprezowanie na wycieczkach klasowych, nigdy sama do odpowiedzi, zawsze rozgadana nie na temat i same tróje w dzienniku. A wiedza? Sprawdziany zawsze na tym samym, bądź podobnym poziomie, a wszystkie prace klasowe i nawet samą maturę napisałam lepiej. Nie zawsze trzeba być takim otwartym 'kujonem' żeby dawać radę.

    Dużo mądrych rzeczy napisałaś w tym tekście. O planowanie mojej nauki w podstawówce i początkach gimnazjum zawsze dbała babcia i chyba dlatego byłam najlepsza w klasie - chociaż, tak jak napisałaś, w podstawówce to żadna sztuka. Zostawienie samej sobie nie zadziałało dobrze, bo starał się ocenowym średniakiem. Ale zaliczam się do grupy ludzi, którym zupełnie nie zależy na ocenach, a na tym, jak się w życiu dobrze ustawić :D Więc nasze poglądy się trochę kłócą :D

    Co do organizacji to gdzieś ostatnio czytałam taką ekstra notkę, gdzie dziewczyna pokazywała miliony kolorowych flamastrów, naklejek i zakładek wspomagających zapamiętywanie. Mam zamiar spróbować się z tym zmierzyć w tym roku ;)

    Dziękuję Ci za słowa dotyczące tekstów, bardzo miło czyta się takie rzeczy ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, nie trzeba się obnosić z tym, że ma się coś w głowie. Choć jak pewnie zauważyłaś, tym "otwartym" w szkole jest łatwiej.

      Dla mnie kasa póki co nie jest taka ważna. Na razie wiedza pozwalała mi nieco dorabiać, ale dorabiam, aby móc się uczyć, bo na tym mi zależy. Studiuję bez żadnej pomocy finansowej rodziców. Jedyną jaką miałam to stypendium rektora. Nie mam jakiegoś parcia na to, aby w przyszłości pławić się w luksusie, mieć mnóstwo pieniędzy. Może dlatego, że nie wiem co to znaczy? Gdybym pochodziła z innej, niż moja, rodziny może myśl o obniżeniu standardu życia byłaby czymś okropnym. Ale że posiadam takie pochodzenie jakie mam, wiem że bez "ustawienia się" też można być szczęśliwym. :) Zatem tak, nasze poglądy się kłócą. :)

      Nie ma sprawy - sama prawda. :)

      Usuń
  26. Pewnie, że posiadanie wiedzy jest fajne. Też myślę, że powinniśmy uczyć się tylko dla siebie. Rodziny, w których dzieci są jak roboty-muszą być najlepsze-są niezdrowe. Każde dziecko ma prawo do chwili słabości, do 1 i do poprawy. Nie ma sensu "gnać" za doskonałością. Trzeba spełniać swoje marzenia i cieszyć się ze wszystkich sukcesów-nawet tych malutkich. Pozdrawiam i zapraszam do siebie;)
    ksiazkoteka.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak. Zawsze współczułam dzieciakom, które miały takich rygorystycznych rodziców. Z niewolnika niestety nie ma pracownika...

      Usuń
  27. !-nochi, zawsze jak u Ciebie jestem, to łapię się na tym,że w wielu sprawach myślimy podobnie, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie,że identycznie.

    Choć nie uważam się za kujona, to lubię się uczyć, patentem dla mnie zawsze będzie nauka na długo przed egzaminem i sesją, lubię się przepytywać z grupą znajomych (takich którym zależy na nauce i rozmowach, a nie tylko rozmowach), oklejać cały pokój w najważniejsze definicje. Zawsze, ale to zawsze jak się uczę idę do pokoju gdzie jestem sama i powtarzam na głos i chodzę po tym pokoju wtedy :D Tylko to daje mi pewność, że umiem wszystko a nie tylko wydaje mi się, że coś tam kojarzę ;)
    Jeśli wykładowca interesująco prowadzi zajęcia, to dużo łatwiej zapamiętuje się nam informacje, a o takich wykładowców na studiach raczej ciężko.
    Nie mam w sobie nawet krzty genu rywalizacji jeśli chodzi o naukę, jeśli dostanę 3 a mój znajomy 5 to nie ma to dla mnie znaczenia, cieszę się z czyichś wyników i wiem,że to był max moich możliwości z przedmiotu.
    Moi Rodzice też pozwalali mi nie iść na sprawdzian wtedy gdy wiedziałam,że nie dam rady go napisać, nigdy tego nie wykorzystywałam, nie symulowałam.

    Myślę,że też kiedyś byłam przeciętniakiem, a właściwie szukałam swojego "konika", fajnie z perspektywy czasu uznać,że odnalazło się swoją edukacyjną drogę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Chodzenie po pokoju! Swego czasu miałam w nim niewiele miejsca i musiałam chodzić w kółko. Nie raz i nie dwa zakręciło się w głowie. ;) Ale to jakoś sprawiało, że nauka łatwiej szła.

      Przyznam, że ja za odpytywaniem się w grupie nie przepadam, bo wielu zaczyna panikować, że czegoś się nie potrafi. Sama nieraz słyszę jak znajomi powtarzają coś na zasadzie skrótów myślowych, czego czasem można nie skojarzyć. Wtedy myślę o tym, czy aby na pewno tego nie pominęłam... ;) Pewnie nie pominęłam, tylko znajomy przypomina to sobie w zrozumiał tylko dla siebie sposób. Nie denerwuję się przed egzaminami pisemnymi, ale kiedy słyszę powtarzanie materiału zaczynam odczuwać dyskomfort. :)

      Usuń
  28. Ja niestety mam problem z uczeniem :p nie mogę się skupić, ciągle chwytam komórkę i piszę z koleżankami.. mama zaraz po szkole zabiera mi telefon i komputer, dzięki temu naukę kończę wcześniej :))
    Przez to, że miałam braki w matematyce, nie mogłam ogarnąć nowych tematów.. musiałam w sobotnie i piątkowe wieczory uczyć się z siostrą.. ale jakoś wszystko nadrobiłam, teraz uczę się po 30 minut z każdego przedmiotu, z którego jest kartkówka czy coś, a potem powtarzam sobie przed snem.. Wypróbowana i sprawdzona metoda- polecam :)
    +obserwuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać, najpierw trzeba nadrobić zaległości, a potem znaleźć metodę na efektywne uczenie się. I sukces gwarantowany. Gratuluję. :)

      Usuń
  29. Łatwiej w sensie kontaktu z nauczycielami itp to na pewno, ale czy łatwiej w klasie? Niewiele spotkałam takich osób, które byłby 'genialne' i 'normalne' jednocześnie. Wiesz, chodzi o klasowe wypady na piwo, spotkania bez celu, rozmowy, jakieś inne inicjatywy nie zakrawające o szkolne sprawy. Nie poznałam jeszcze nikogo łączącego piątki i szóstki w dzienniku z klasową przyjaźnią. Oczywiście nie przeczę, że to możliwe, ale na pewno rzadkie ;)

    Potrafię pojąć takie postrzeganie świata, ale na pewno przyznasz, że mając pieniądze wiele rzeczy jest łatwiejszych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że zależy też co kogo interesuje. Ja np. wolałam mieć zawsze grupkę przyjaciół niż mnóstwo znajomych, którzy gdzieś tam się rozpłyną. I miałam takich, ale dodam, że "szóstkowa" nigdy nie byłam. Pierwszym lepszym przykładem z brzegu na to, że najlepsi są fajni? Przyjaciel mojej przyjaciółki - Maciek był olimpijczykiem, obecnie jest jednym z najlepszych studentów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Sama znam go tylko trochę, bo spotykamy się zazwyczaj na urodzinach naszej wspólnej przyjaciółki, ale jest świetny. I ma mnóstwo (szczególnie) koleżanek. Adam, mój brat - to samo. Jeden z najlepszych na uczelni, a także co chwilę z kimś wychodzi, ktoś do niego pisze na FB, ktoś dzwoni. Znam wielu ludzi, którzy byli najlepsi i mają przyjaciół. W moim gronie był tylko jeden taki dziwak, ale i on w końcu nawiązał z nami kontakt.

      Nie mogę się wypowiedzieć o czymś czego nigdy nie miałam. To ile teraz zarabiam majątkiem nie można nazwać, zresztą leży na koncie - na opłacenie czesnego i na wydatki związane z uczelnią oraz własnymi podstawowymi potrzebami. Staram się nie ruszać tych pieniędzy niepotrzebnie z wyjątkiem okazji, na które kupuję prezenty. Ale jak tak się zastanowię to jedyne w czym mi brak kasy moich rodziców przeszkodził to w tym, aby studiować dziennie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po studiach będę mieć jakieś doświadczenie. Bez niego jednak nie da się "ustawić". Chyba, że kogoś jara być np. utrzymanką. ;) Jak się dowiem czy faktycznie z pieniędzmi jest łatwiej, to wtedy będę mogła się wypowiedzieć. Póki co nie mam porównania. Domyślam się, że można mieć prawie wszystko tu i teraz, nie trzeba brać kredytu na mieszkanie, można brać ślub kiedy się chce, nie zastanawiać się nad tym które marzenie uda się spełnić, ale można spełnić wszystkie naraz. Mimo to dla mnie to teoria. Miło byłoby się dowiedzieć tego w praktyce, ale jak się nie uda, świat się nie zawali.

      Usuń
  30. jakbym przeczytała ten post, kiedy byłam jeszcze w liceum, miałabym inne spojrzenie na naukę. Ale i tak uważam, że studia są bez sensu i w ogóle bym na nie nie poszła, tylko do zawodówki jakbym miała jeszcze raz wybierać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można było przerwać i przenieść się np. na studium. :)

      Usuń
    2. No właśnie nie mogłam, ze względów rodzinnych. Ale teraz jak już jestem dorosła, rozumiem, że to moje życie i nie powinnam była się kierować takimi rzeczami jak opinia rodziny na moj temat. Ale tam, nie ważne już, było minęło :p

      Usuń
    3. Rozumiem... Ja przez wzgląd na rodzinę poszłam do technikum (informatycznego) zamiast do liceum. Żałowałam, ale teraz wiem, że to był jednak dobry wybór, bo nauczyłam się wielu rzeczy, które mi ułatwiają życie teraz nawet na studiach humanistycznych.

      Usuń
  31. Niby dla chcącego, nic trudnego... Niektóre rzeczy mogą sprawiać więcej trudności, czasami to kwestia solidnego zabrania się za np dany przedmiot. Mi to nie wyszło, przedmioty ścisłe były moim utrapieniem ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam, nie każdy ma głowę do niektórych przedmiotów. Nie każdy też musi są mieć. Dla mnie przedmioty ścisłe też nie są atrkacyjne, choć wiem, że gdybym się wiecej przyłożyła, pewnie byłoby lepiej. :)

      Usuń
  32. Mój sposób na efektywną naukę teraz to po prostu czytanie notatek, powtarzanie w myślach, a potem powtarzanie na głos. Przy czym zawsze uczę się tak jakiejś części materiału, potem go powtarzam i dopiero lecę z kolejnymi częściami ;) Wtedy zawsze wiem, że umiem. W gimnazjum i liceum zdarzało mi się robić własne notatki i potem się z nich uczyć, ale jest to bardzo czasochłonne, więc często brakowało mi potem czasu na np. powtórzenie nauczonego materiału.
    Na studiach mam za to problem z systematycznością. Zazwyczaj regularnie uczę się jedynie na te ćwiczenia, na których rozwiązuje się zadania, czyli głównie na firze. A na administracji, gdzie mam zawsze typową pamięciówkę uczę się dopiero do kolokwium, a jeśli nie mam takiego w ogóle, co często się zdarza, to dopiero na egzamin i to kilka dni przed. Przeklinam siebie za to często, ale nie potrafię na dłuższą metę być systematyczna przy 2 kierunkach, gdy jeszcze utrzymuję dosyć bujne życie towarzyskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama na studiach też jestem mniej systematyczna z powodu pracy. Więc rozumiem to. :) Ale często wykładowcy nas do tego zmuszają, bo co zjazd jest jakiś projekt, jakaś prezentacja, coś do przeczytania...

      Usuń
  33. Ja się nie uczę wiele, znaczy, zależy na co. Teraz przed poprawką, 2 tygodnie siedziałam i się uczyłam, wyszłam z auli i się popłakałam, bo byłam pewna, że nie zdałam, a mimo wszystko dostałam 4. Jak? Nie wiem.
    Ale wiem, czemu nie zdałam w czerwcu - bo mi się nic chciało uczyć. Miałam ściągę, gdybym mogła to bym zdała bo bym ściągnęła, ale się nie dało. Sama sobie byłam winna.
    W liceum w 1 klasie miałam średnią 3.69, szkołę skończyłam z 4.25. Da się? Da! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I serdecznie gratuluję. Pewnie, że się da. Tylko chęci muszą być. :)

      Usuń
  34. Zebrałaś w jednym miejscu wszystko to co i ja uważam za najważniejsze. To chyba dzięki ambicji jedni są lepsi od drugich - bo im zależy.



    Pozdrawiam,
    Katherine Unique


    OdpowiedzUsuń
  35. Mi zależy na moich ocenach,nawet dla samej satysfakcji, bo myślę, że to ona jest najważniejsza, bo jak sama napisałaś - oceny nie świadczą o inteligencji :)
    Ta historyczna postąpiła beznadziejnie i ja pewnie na twoim miejscu też straciłabym zapał - nie rozumiem takich ludzi, a już na pewno nie na stanowisku nauczyciela -,-
    Sama z nauką nie mam problemów - oczywiście czasami muszę posiedzieć tę godzinę czy dwie, ale ogólnie nie mam problemów ze zdobywaniem dobrych ocen, tak jak niektórzy, co też na pewno bardzo pomaga. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beznadziejnie, ale nie można jej zarzucić niesprawiedliwości. Liczyłam się z tym, że może się nie zgodzić, ale jakoś tak czułam się zawiedziona, że nie dała szansy. Mogła przecież naprawdę zadać nam ogormny materiał do nauczenia i faktycznie byśmy mogły wtedy dowieść czy zasługujemy na piątkę czy też nie. Ale takie "nie" bez żadnego dodatkowego słowa było dla nas przykre, zwłaszcza, że to wychowawczyni, którą naprawdę lubiłyśmy.
      Tak, łatwiej się zniechecić gdy nie ma się zdolności do nauki. Jesli jest łatwiej, zapał jest większy.

      Usuń
  36. Fajnie, że o tym napisałaś. Kiedyś miałam dysleksję, chodziłam na różne zajęcia . Miałam problemy z usłyszeniem literek takich jak "ś" , "ć" i w ogóle. Aczkolwiek teraz nie mam z tym najmniejszego problemu . Jednak czuję, że przez dysleksje często trudno jest mi liczyć w pamięci, nawet takie proste wyniki, a szczególnie odejmowanie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać, potrzebowałaś wiecej czasu na to, by wyćwiczyć słuch fonematyczny. Gratuluję, że się udało. Z liczeniem w pamięci ja też mam problem czasami, tym bardziej pod presją czasu. Zawsze dla upenienia się wolałam przeliczyc w słupku. Rzadko sie mylę, ale zawsze muszę jednak spradzić... :)

      Usuń
  37. A myślałaś o czasowym prostowaniu włosów? Są takie zabiegi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są, ale mam wrażenie, że takie długotrwałe zabiegi bardzo odbijają się na kondycji włosów, a ja długo walczyłam o to, żeby były zdrowsze (kiedy byłam dużo młodsza w chwili gdy związywałam włosy gumką, kucyk miał może średnicę jednego centymetra - takie były cieniutkie i słabe). Poza tym nie chodzi mi o to, aby mieć włosy proste jak drut, bo to dość sztucznie wygląda. Po prostu je wygładzam, ale delikatne, naturalnie wyglądające loczki czy fale mi nie przeszkadzają.

      Usuń
  38. Ja już zakończyłam edukację ale zawsze byłam cholernie ambitna, ten typ: nic nie umiem a potem 5 :) Nie to, że byłam kujonem ale dobrze się uczyłam. Chyba nauczyłam się rozdzielać czas i na naukę i na zabawę :) A nie każdemu to się udaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tego ludzie nie lubią, kiedy ktoś amblitny, kto zawsze się uczy dośc systematycznie najwiecej panikuje. Mnie na przykład to dezorientuje, bo jak ktoś, kto uczy się więcej ode mnie zaczyna lamentować na temat tego, że nic nie pamieta, to sama zaczynam się denerwować. I tak jest u większości. Dlatego nikt tego nie lubi, bo to wprowadza nerwową atmosferę. :)

      Usuń
    2. A mnie wkurzało, jak ktoś powtarzał coś na głos i miał zupełnie coś innego niż ja, to wprowadzało zamęt w mojej głowie, że jednak czegoś nie umiem. A zazwyczaj było to samo, tylko zapisane innymi słowami :)

      Usuń
    3. Właśnie... Do tej pory z tego powodu nie lubię powtarzać materiału ze znajomymi przed egzaminem, bo choć wcześniej miałam pewność, że umiałam wszystko, tu nagle gdzieś usłyszę coś co wyjmę z kontekstu i nie potrafię tego skojarzyć., choć to tylko nazwane jest innymi słowami :D

      Usuń
    4. Ja zawsze powtarzałam z jedną osobą, więcej osób to już tłok :)

      Usuń
    5. No faktycznie jest to jakiś sposób. :)

      Usuń
    6. Mam też swój system nauki, swoiste rytuały ale wypracowałam je przez długie miesiące więc chyba każdy uczy się tak jak jest mu najlepiej :)

      Usuń
  39. Nie chodzi o to, ze długi. Niestety troszkę trudno jest mi wygospodarować trochę czasu na przejrzenie blogów i przeczytanie postów. ;)

    Ja jestem osobą chyba za bardzo ambitną. Moi rodzice nigdy nie kazali mi się uczyć. Nie stali nade mną i nie patrzyli co robię. uczę się, jak miałaś napisane w poście, sama dla siebie. Oczywiście podstawówkę mama z tatą pilnie robili ze mną dyktanda, czy próbowali naprowadzic na drogę do rozwiązania z matematyki i takim oto sposobem pokochałam przedmioty ścisłe i jestem na med-farmie.

    Jeśli chodzi o naukę to jestem systematyczna. Kiedy dowiem się, ze mam sprawdzian to od razu zaczynam się uczyć. Codziennie planuję co zrobię, a co piątek robię zadania na przyszły tydzień, mimo wszystko znajduję czas dla przyjaciół i rodziny, ba nawet chwili odpoczynku. trzeba się trochę zorganizować i nauka od razu idzie szybciej. Ponadto wszystkie notatki, każda kserówka i każde zadanie rozpisane. Osobna kartka, tysiące kolorów i morze słowników, książek, encyklopedii i podręczników. Z polskim jest gorzej, bo przedmiot mnie trochę nudzi, ale daje rade.

    Dysfunkcje to nie powód do tego, by nic nie robić i leniuchować. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że z moim zapaleniem stawu łokciowego nie mogę pisać na lekcji, przy czym totalnie się obijam. Absurd. jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać, mamy podobnie, tyle że ja raczej właśnie lgnę do jezyka polskiego. Mama też bardzo dużo czasu spędziła ze mną na nauce czytania. Wiadomo - małe dziecko zazwyczaj nie umie się uczyć. W pierwszej klasie prawdzała zeszyty, a potem już nie musiała, bo sama pamiętałam o zadaniach. Pomagała tylko w tym co sprawiało mi trudność, ale od czwartej klasy działałam już sama.

      Tak, to nie powód do "nicnierobienia". Naturalnie rozumiem, że osobom tym jest trudniej, ale nie jest to żadna wymówka. Kiedyś ludzie sobie jakoś radzili bez orzeczeń.

      Usuń
    2. U mnie to może też kwestia nauczyciela, który mówi wszystko tym samym tonem. Zero entuzjazmu, głos, który usypia - mówię serio. Polsi w gimnazjum lubiłam, nie powiem, że nie, bo niektóre rzeczy mnie dość ciekawiły, natomiast teraz to zgroza dla mnie uczyć się na sprawdzian, jednak nie jest to powodem, by tego nei robić.

      Owszem, ja w sumie od piewszej klasy pamiętałam o zadaniach. Zawsze jak trzeba było coś kupić/przynieść/zrobić to ja z tygodniowym wyprzedzeniem kazałam rodzicom np. kupić odpowiednie rzeczy i sama towrzyłam jakieś pudełka, lalki i inne tam rzeczy, które trzeba było robić.

      Właśnie tak. Też pomogali w tym co sprawiało trudność i nigdy nie robili nic za mnie.

      Otóż to. Trzeba trochę samozaparcia i chęci. Przecież nic się samo nie zrobi! ;)

      Być może, wszytsko się okaże. :)

      Usuń
    3. Teraz rodzice idą na łatwiznę i chcą, aby dzieciaki wszystkie farbki, kredki, nożyczki, flamastry przechowywały w szkole. Rozumiem, że to jest ciężkie, aby to wszystko targać, ale bez przesady z tym, żeby przechowywać nawet bloki rysunkowe, bo dziecko nie pamięta o tym, aby coś zabrać i potem nie może pracować. Właśnie to zaobserwowałam na praktykach. Większość dzieci nie zapamiętuje nawet tego, że nauczyciel już od dwóch tygodni po terminie doprasza się przyniesienia doświadczenia. Dzieciaki oprócz właśnie np. farbek plakatowych, które są duże, ciężkie i niewygodne dla maluchów, wszystko powinny przynosić same. Na rzecz tego można przechowywać w klasie cięższe podręczniki albo buty na WF.

      Usuń
    4. Też to zauważyłam. Rozumiem, strój, czy buty na WF lub coś naprawdę ciężkiego, ale żeby kredki, czy bloki? Czy to nie jest absurdalne?

      Usuń
  40. Systematyczność potrafi zdziałać cuda i gdy wpadnie się w nawyk, nauka staje się rytuałem, a nie katorgą. Zawsze zazdrościłam osobom którym wystarczyło słuchać na lekcji i raz przeczytać tekst by wszystko wiedzieć, kiedy ja muszę spędzać na tym więcej czasu, ale to może też zmotywować do wytrwałej pracy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że w podstawówce zawsze mówiłam, że chciałabym lubić się uczyć. Wtedy historia mnie przerażała. Dziś uważam, że wszystko jest do nauczenia. Wiele zależy tylko właśnie od systematyczności oraz czasu włozonego w naukę. :)

      Usuń
  41. Nie da się ukryć, masz rację.
    W sumie trudno nawet coś do tego dodać, bo wszystko już zostało zawarte, haha;d.

    OdpowiedzUsuń
  42. też jestem za - teraz to jest nauka na pamięć a potem nic nie pamiętają..

    OdpowiedzUsuń
  43. ja dopiero co poszłam na studia :) mam 23 lata :) nie byłam nigdy orłem, ale uważam, że mam całkiem sporą wiedzę na wiele tematów:) do tego własną opinię i nie boję się jej wygłaszać... nie sądzę, że moje oceny odzwierciedlały mój poziom intelektualny, a wiele osób myśli, że to głupki mają niskie oceny, po prostu jestem leniwa i nie chce mi sie uczyć rzeczy, których nie znoszę, np. matematyki :) sądzę, że polski system edukacji wymaga zmian, bo jest tego wszystkiego na prawdę za dużo...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polski system edukacji jest naprawdę kulawy... Nauczyciele nie są specjalistami, programy nauczania różnią się od siebie, egzaminy mają obniżane poziomy... Masakra jakaś.

      Masz rację, to że ktoś ma niskie oceny, nie znaczy, że jest tępy.

      Usuń
  44. Bardzo przydatny post. Ja zawsze się dobrze uczyłam, w podstawówce zawsze miałam pasek i w 6 klasie nawet byłam prymuską, za to teraz mi słabiej idzie, bo jestem w bardzo specyficznym gimnazjum. Wszyscy tam zawsze mieli pasek (lub ew. coś koło paska, średnia przynajmniej 4,5), teraz szczególnie angielski każda grupa zaczęła z poziomu wyższego niż się na nim na prawdę są. Na przykład ja mam książkę dla stopnia upper intermediate, a jestem ledwo preintermediate, czyli dwa stopnie wyżej i nie wyrabiam się z nauczeniem samego angielskiego, o innych przedmiotach nie mówiąc. Taka polityka szkoły, która działa nie od dziś i wyniki egzaminów gimnazjalnych i matur w tej szkole mówią same za siebie. Tu wyczynem jest zdobyć piątkę na koniec, o szóstce nie wspominając. U mojej pani od angielskiego jedna osoba kiedykolwiek miała piątkę na koniec roku i piątki ze sprawdzianu, a uczyła wiele klas i w końcu nadal istnieje ocena celująca, ale jest nieosiągalna. Na razie jadę na trójach (tylko z matematyki na razie mam same piątki :p), mimo to na tle mojej klasy wypadam nieźle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szóstki powinny być dla olimpijczyków i za to czego nie obejmuje podstawa programowa. :)
      Dobrze, że sobie radzisz. Ja nigdy nie chciałam przesadzać z poziomem na jezyku, bo nie wiem czy sama bym nadrobiła. Pewnie jakby ode mnie wymagali to na pewno, ale kto wie...

      Usuń
  45. Uczyć się trzeba tylko tego, co jest od nas wymagane do dostania się na studia. Resztę olać :) A o roli diety w procesie efektywnego uczenia się pisałam jakiś czas temu - to na pewno trochę pomoże :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Nigdy nie zauważyłam u siebie jakichś magicznych efektów po stosowaniu diet. :D Kazdy pewnie inaczej reaguje...

      Usuń
  46. Świetny blog :)
    Zapraszam do mnie: http://klaudia-duska.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Swoje tak osłabiłam eksperymentowaniem z dredami, warkoczykami, inwazyjnym rozjaśnianiem, że teraz mam tak z połowę mniej
    :( i też falują i kręcą się od połowy >.< ni to loki ni cokolwiek >.< ale łatwo mogę je wyprostować przy suszeniu bez używania prostownicy :) poza tym przy tej długości zaczyna mnie trafiać szlag bo nie mam na nie pomysłu, ale szef już mi zapowiedział, że w listopadzie na szkoleniu mogę się pozbyć włosów za pomocą stylisty :DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja nigdy nie farbowałam, nie poddawałam żadnym zabiegom mając w pamięci ich kondycję z dzieciństwa. Choć na szczęście lubię swój naturalny kolor włosów. A jaką masz długość? Bo ja zatęskniłam za włosami do pasa...
      O! Profesjonalny stylista! Super!

      Usuń
  48. Raczej nie miałam problemu z nauką, uczyłam się szybko i bezproblemowo. Pod warunkiem, że mi się chciało. Bo ja za zamiłowania, urodzenia, wymówek i czego tylko jeszcze leń jestem. Przyznaję się do tego bez bicia i chwalę na prawo i lewo, jakby było czym. Ale ja w sumie nie o tym, a o tym, że zawsze z pasją uczyłam się czegoś, co mnie interesowało, a lekceważyłam coś, do czego nie miałam serca. Niemniej maturę z matematyki zdałam na dostateczny i choć była to moja najsłabsza maturalna ocena, z niej jestem do tej pory najbardziej dumna. Inna rzecz, że większą dumą napawa mnie zdany egzamin na studia.
    A teraz z drugiej strony biurka: mamy w szkole uczniów, którzy mają świetne oceny, a myśleć nie potrafią niemal wcale, bo zwyczajnie wyuczą się, test zaliczą; mamy i takich, którzy przeciętnie przędą, a w sytuacjach stresowych, wymagających pokombinowania dają sobie świetnie radę, bo próbują, bo błędami się nie zrażają. To żadna reguła, oczywiście. I powiem Ci jeszcze, że jeżę się strasznie, słysząc o tej sławetnej podstawie programowej: ta istnieje od lat (pod innymi nazwami) i słuchać nie mogę, kiedy teraz z jej realizacji robią taką wielką sprawę, bo każdy nauczyciel ją zawsze realizował.
    Przy okazji, pamiętam taką scenkę z dzieciństwa, kiedy z mamą odrabiałam matematykę (moja mama matematyczką jest właśnie). I pamiętam, że chyba z matematyką problemów nie miałam, bo mama wydzierała się na mnie, że "ile" piszemy przez "i krótkie". Zobacz, jak mnie ortograficznie wyszkoliła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz absolutną rację... Sama widzę po znajomych, że choć byli piątkowi i szóstkowi wcale do błyskotliwych nie należeli, bo umieli tylko to, czego wyuczyli się na pamięć z książki.
      Nie pracuję w zawodzie nauczyciela, ale obserwując widzę też jak wadliwie jest ta podstawa programowa skonstruowana i nauczyciele muszą od niej odbiegać. Nie pamiętam czy dobrze sparafrazuję, ale jeden z moich profesorów mówił, że jest też nauczycielem fizyki w szkole średniej i podstawa wymagała swego czasu takich działań jak omawianie z uczniami praktycznej optyki bez ówczesnego zahaczenia o światło w teorii.
      Zdolna mama! :)

      Usuń
  49. No nie wiem, może jak się trochę wbiję w ten rytm ciągłego uczenia się na bieżąco oceny choć trochę się poprawią. Ja też, to całkowicie bez sensu. Taka zamiana to mi pasuje ;))

    OdpowiedzUsuń
  50. ja zawsze starałam się mieć dobre oceny czy to w liceum czy na studiach, ale obiektywność nauczycieli jest często wątpliwa


    pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiektywizm nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich zazwyczaj ma miejsce, ale faktycznie na dziesięciu, jeden jest subiektywny. Na studiach subiektywizm jest faktycznie bardziej dostrzegalny.

      Usuń
    2. Wiem, że na studiach jest wiekszy subiektywizm, bo sama zgarnęłam dwa razy 5 z ćwiczeń bo prowadząca była z mojego miasta i poza tym bardzo mnie wykładowcy lubią dlatego mam łatwiej. A do tego, lubię sobie ponarzekać ale to chyba nie grzech czy czyn karalny jakimś kodeksem

      Usuń
    3. Pewnie, że nie, ale zniechęca ludzi. :) Choć wiadomo, jeśli lubisz, nie ma co tego ukrywać. ;)

      Usuń
    4. Jeżeli ktos nie chce, to niech nie czyta - wolny kraj, wolny wybór! Wg mnie to raczej nie narzekanie ale moje zdanie o tym jak wygląda mój obecny plan, a studia fakt - sama wybrałam i jestem szczęśliwa, mimo, ze po nim nie ma pracy :) a w moim przypadku dojazd ma znaczenie i to duże, bo dojeżdżam na zajęcia ponad 1,5h

      Usuń
    5. Taka jest natura większości Polaków. ;)
      Ja też tyle czasu dojeżdżam. :)

      Usuń
    6. wynika z tego, że jestem prawdziwą Polką. Na co dzień staram się cieszyć ze wszystkiego ale czasem się nie da, to chyba proste? Chyba nie znam osoby, która by się cieszyła, że jest chora?;> Jeśli Ty nawet na takie coś nie narzekasz, to podziwiam. też dojeżdżasz tyle na uczelnie? A gdzie studiujesz?

      Usuń
    7. Staram się nie narzekać na chorobę, bo robiąc to, człowiek tylko jeszcze pogarsza swój nastrój, a to nie pomaga w powrocie do zdrowia. Zawsze staram się patrzeć na chorobę w ten sposób, że mam czas na to, aby poczytać coś ulubionego, nadrobić zaległości na uczelni czy w pracy. Jeśli jest się na tyle zdrowym, aby jednak iść na uczelnię albo zająć się pracą, to to nie jest prawdziwa choroba. Choć mam za sobą praktyki w szkole z 39-stopniową gorączką - fakt, żadna to przyjemność, ale dało się przeżyć. :) Jeśli już nie mam wyboru i mam zostać np. w domu, to staram się to wykorzystać. Cieszyć się z czegoś, a nie narzekać to inna sprawa. :) Moim zdaniem, oczywiście.
      Studiuję w Szczecinie.

      Usuń
    8. Okej, w takim razie od dziś zacznę się cieszyć z tego, że jestem chora przewlekle i do tego przeziębiona bo mam czas zrobić coś fajnego albo nadrobić zaległości, szczególnie jak jestem chora w wakacje :) akurat na zajęcia chodziłam jak miałam 40 stopni gorączki, nie mogłam mówić i nie mogłam oddychać bo miałam nos zatkany - świetna sprawa, musisz spróbować :) a jeśli chodzi o narzekanie, to narzekam jak mam powody ale wszyscy znajomi mówią, że robię to w bardzo uroczy sposób :)

      Usuń
    9. Mam wrażenie, że masz problem ze zrozumieniem tego co piszę. Pisałam Ci, że nienarzekanie nie ma nic wspólnego z cieszeniem się, a Ty dalej swoje i "od dziś zacznę się cieszyć". Sugerujesz mi słowa, których nie napisałam, dlatego nie widzę sensu dyskusji.

      Pisałam też, że można robić coś, co się lubi (wymieniłam przykłady co ja robię - to nie były rady dla Ciebie). Ty jak widzę przecież na blogowanie masz siłę.

      Jak już pisałam - z grypą (zatkany nos, ból gardła, gorączka 39 stopni) jak najbardziej byłam na zajęciach oraz na praktykach - prowadziłam lekcje z dzieciakami, więc musiałam mówić przez kilka godzin. :) Nawet musiałam śpiewać na muzyce. :) Więc już przetestowałam. Znów nie dotarło?

      Da się w uroczy sposób marudzić? Aha.

      Mam wrażenie, że nie zrozumiałaś nic z tego co pisałam, więc polecam ironię włożyć sobie w buty. Pozdrawiam i kończę tę dyskusję, bo nie chce powtarzać kolejnych słów, których ze zrozumieniem jest problem albo których sens odwracasz. To błędne koło.

      Usuń
  51. Ziewnęła ;D chyba zawieszę je sobie na ścianie XD

    Mi się też zamarzyły, zapuściłam, teraz mam już do pupy i trafia mnie szlag, pieruńsko. Plączą się niebogi, czesać mi się ich nie chce a i pomysłu na nie brak tak więc albo mam rozpuszczone albo kitkę.

    Niech ten stylista robi cokolwiek byleby nie ostrzygł mnie na zero bądź nie pofarbował na sino-papuzi ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak, codziennie spojrzenie na takie zdjęcie poprawi Ci humor. :)

      Ja też miałam kiedyś takie długie i faktycznie był problem z ich ułożeniem, ale nie był to czas popularności prostownic itp., zresztą byłam dzieckiem. Zapuszczę sobie, obciąć zawsze potem można - żaden problem. :)

      Czyli jesteś otwarta na prawie każdą jego propozycję? ;)

      Usuń
    2. Z podkreśleniem prawie ;) z chęcią przywitałabym coś nowoczesnego, lekkiego co łatwo będzie się układać, najlepiej samo ;) i żeby optycznie dodawało moim włosom objętości, poza tym marzy mi się ze 2 tony jaśniejszy chłodny blond ;)

      Usuń
    3. Ja sama jeśli uda mi się zapuścić, mam w planach pocieniować dość mocno, aby właśnie góra nie była "przylizana". Ale z drugiej strony - w razie chęci zaplecenia jakiegoś kłosa czy warkocza dobieranego - będzie problem, bo wszystko powyłazi. :D To mój odwieczny dylemat, bo lubię włosy cieniowane za to, że mają wtedy większą objętość, ale wtedy trudno je okiełznać, kiedy nie mają być tylko związane w kucyk albo rozpuszczone. :D

      Usuń
  52. Nie wiem dlaczego się tak dzieje... Binie chyba też nie pokazywało;/ ech:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam Cię zatem do linków z boku, abym wiedziała czy coś publikujesz. :)

      Usuń
  53. Napisałaś świetny tekst. Już Ci wielokrotnie pisałam, że mądra i inteligentna dziewczyna z Ciebie. Wykorzystaj to dla realizacji swoich celów i marzeń.
    Młodym ludziom mówię tak: Co umię i wiem to moje :)

    OdpowiedzUsuń
  54. Dziękuję. :) W sumie już jest lepiej, mam już 6 piątek od początku roku. c:

    OdpowiedzUsuń
  55. W takim razie bardzo mi miło z tego powodu;)
    dziękuję;*

    OdpowiedzUsuń
  56. zależy ;)
    jeśli przygotujesz się przed, na sucho ;) to potem jest łatwo ;)
    a twarda część bardzo pomaga bo trzyma nogę - jest grubsza co powoduje że sie stoi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś czuję, że "na sucho" oznacza katorżnicze ćwiczenia. :)

      Usuń
  57. Dokładnie, nie raz i nie dwa miałam wycieniowane włosy i tylko jedna fryzjerka w Szcz potrafiła sprawić,że bez problemu się układały :) sama nie nauczę się chyba tego nigdy ;D
    Teraz tył mam i tak nieco dłuższy bo z przodu mi grzywka odrasta ;)
    Lubię warkocze i kłoski z typu tych mniej schludnych, potarganych to moja ulubiona fryzura do pracy :DD
    Przez strzyżeniem mam już takiego stresa, że śnią mi się wypadające włosy Oo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że ja za to jakoś nie umiem się uczesać tak, aby fryzura wyglądała jakoś niby tak jakby ją wiatr potargał, a przy tym żeby to jakoś tak uroczo się prezentowało... Moje włosy są chyba zbyt ciężkie...

      Usuń
  58. Ja jakoś nie mam patentów na naukę, bo nigdy nie lubiłam się uczyć... No chyba że tego, co mnie interesowało :) ale zaczynają się studia i w końcu trzeba będzie powrócić do rzeczywistości

    OdpowiedzUsuń
  59. Ja na szczęście prawie nie muszę się uczyć, mój jedyny problem to fizyka :D

    OdpowiedzUsuń
  60. Oceny są tak naprawdę tylko dla nas, bo na studiach liczy się wynik z matury, a często jest tak, że ci zawsze wykuci na lekcjach wcale najlepsi na egzaminach nie są. Lepiej ukierunkować się na coś, niż wałkować materiał ze wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń